22 września 2014

32. Wrocław Maraton

Maratończycy na Moście Tumskim we Wrocławiu
Na 32. Wrocław Maraton szykowałem się z myślą by poprawić nieco życiówkę z Krakowa. Zacząłem więc od solidnych przygotowań które dawałyby szansę na osiągnięcie celu. O dziwo(!) tym razem wszystko szło dobrze,  biegałem tyle i tak jak planowałem, długich wybiegań nie brakowało, robiłem siłę biegową, przebiegłem kontrolnie kilka półmaratonów, treningi były w miarę systematyczne i co najważniejsze wszystko odbyło się bezkontuzyjnie. Urlop w Górach Izerskich wykorzystałem (tak jak ostatnimi laty) na porządne bieganie. Na formę do jesiennego maratonu nie mogłem więc narzekać, mam wrażenie że trochę mocniejsze przygotowanie skończyłby się kontuzją - tak było w zeszłym roku, kiedy zbyt mocno trenując "załatwiłem" sobie kolano w ostatnim tygodniu przed zawodami. 

Mimo dobrego przygotowania nie udało mi się poprawić życiówki. No niestety, popełniłem szereg błędów, które zaważyły o wyniku na mecie. Po analizie wszystkiego po maratonie wiem, że mogłem swój rekordę poprawić, gdybym maraton rozegrał poprawnie. 

Moja dyspozycja teoretycznie pozwalała na walkę o 3:45 ale w optymalnych warunkach pogodowych. Prognoza pogody nie zostawiała złudzeń, miało być jak dla mnie za ciepło. Trzeba było skorygować założenia - postanowiłem biec na 3:50 - BŁĄD! Nie doceniłem pogody - temperatury i ogromnej wilgotności, trzeba było pobiec na 4:00 i jak by były możliwości przyspieszyć po 30 kilometrze. Na starcie czułem się mocny i szkoda mi było zaczynać na cztery godziny. O 9 rano było 18 stopni, oczywiście z każda minutą miało być cieplej. No nic, pierwsze 10 km biegło mi się doskonale, lekko, przyjemnie i na niskim tętnie. W tym miejscu mogłem jeszcze coś uratować, tym bardziej, że około godziny 10 zobaczyłem tablicę z bieżącą temperaturą pokazującą 24 stopnie. Trzeba było natychmiast zwolnić! Nie zrobiłem tego (BŁĄD!), czułem się świetnie i wydawało mi się, że powinienem spokojnie dociągnąć do mety. W świetnym nastroju minąłem półmetek koło Astry i biegłem dalej. Na końcu ul. Legnickiej zauważyłem, że tętno rośnie zbyt szybko i jak tak dalej pójdzie to będzie źle. Zwolniłem więc do 3:55 pomogło na krótko i już na końcu ul. Grabiszyńskiej zorientowałem się, że muszę jeszcze zwolnić, bo nie będę w stanie dobiec do mety! Było gorąco, pot zalewał mi oczy, utrzymanie tempa na 4:00 wymagało ogromnego wysiłku ale jakoś biegłem. Na końcu ul. Armii Krajowej dogonili mnie pacemakerzy biegnący na 4:00, podczepiłem się do nich i postanowiłem utrzymać się z nimi tak długo, jak to będzie możliwe. Na odcinku od Aquaparku do mety wielokrotnie przychodziła mi do głowy myśl żeby odpuścić. Siłą woli utrzymałem się jednak z grupą do końca i przekroczyłem metę z czasem 4:00:22. Warunki pogodowe musiały być ciężkie, bo mimo, że po 25 kilometrze ciągle zwalniałem, to na pierwszym punkcie pomiaru czasu byłem na 2454 pozycji a skończyłem na 1330 miejscu.

Z pewnością był to dla mnie (jak dotąd :-) ) najbardziej wyczerpujący maraton. Sam się o to prosiłem, ale uzyskałem nową, cenną wiedzę, że jak się popełnia głupie błędy to "królewski dystans" potrafi solidnie przeczołgać ;-). Wnioski wyciągnąłem i mam nadzieję, że kolejny uda mi się lepiej rozegrać.

Myślę, że o organizacji maratonu we Wrocławiu można mówić w samych superlatywach. Biuro zawodów funkcjonowało sprawnie, trasa dobrze przygotowana i zabezpieczona, liczne i świetnie działające punkty z wodą, izotonikiem i bananami, dużo zaangażowanych w swoja pracę wolontariuszy. Trasa bardzo ładna, przez Most Tumski można było przebiec w drugą stronę niż na Nocnym Półmaratonie. Najbardziej zaskoczyła mnie niezwykle sympatyczna obsługa depozytu, która oklaskami witała maratończyków odbierających po biegu swoje rzeczy. Dzięki, to był niezmiernie miły gest :-)
Trasa:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz